Pacific Crest Trail - długodystansowy szlak, na którym odnajdziesz wolność i siebie.
Pacific Crest Trail to długodystansowy szlak biegnący wzdłuż zachodnich szczytów górskich Stanów Zjednoczonych, od Meksyku po Kanadę. Jego długość wynosi 4 265 kilometrów i rozciąga się przez Kalifornię, Oregon i Waszyngton. Jest bardzo zróżnicowany, pozwalając cieszyć się kaktusową pustynią, wysokimi górami i głębokimi lasami. Chodź ze mną na chwilę, aby zanurzyć się w prostym, ale tym bardziej intensywnym życiu na szlaku.
Leżę w namiocie z mleczną drogą nade mną. Na horyzoncie niezauważalnie majaczy zarys wulkanu Mount Adams. To bez wątpienia najprzyjemniejsze miejsce do spania, jakie miałem na szlaku Pacific Crest Trail. Jestem szczęśliwy, jestem wolny. Dla takich chwil warto przemierzać tysiące mil.
Magia długodystansowych szlaków
Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wybieram się na długodystansowe wędrówki. Chociaż to rozumiem. Wyjazdy w miejsca, gdzie przez kilka miesięcy jest gorąco, zimno i mokro, wydają się trochę bezcelowe. Gdzie trzeba codziennie pokonywać wiele kilometrów po stromych wzgórzach, nosić ciężki plecak na plecach i często nie brakuje pragnienia i głodu. Po co więc przechodzić przez cały ten dyskomfort? Czy nie łatwiej leżeć w domu na kanapie i po prostu czytać o takich przygodach? Oczywiście, że tak. Ale uczucie, które pojawia się, gdy wspinasz się i widzisz okoliczne wzgórza, doliny i połyskujące jeziora, jest po prostu czymś, czego nie można doświadczyć w zaciszu własnego domu. A długodystansowa wędrówka pozwoli ci to zrobić w wystarczającym stopniu. Wyobraź sobie, jak by to było wiedzieć, po tygodniu klasycznych wakacji, że przed nami jeszcze dwadzieścia tygodni? Czyż to nie brzmi wspaniale!
Trzy lata czekania
Minęło kilka lat, zanim osobiście wyruszyłem na szlak Pacific Crest Trail. Podjąłem decyzję o próbie przejścia tego szlaku (szlaku, który biegnie od początku do końca i ma co najmniej 500 mil) w 2018 r. Ponieważ przygotowanie zajmuje dużo czasu, zdecydowałem się rozpocząć dwa lata później, w 2020 roku. Nie trzeba długo wyjaśniać, dlaczego nie wyruszyłem w tamtym roku. Postanowiłem wykorzystać odroczenie, aby poznać siebie, swój sprzęt i zdobyć doświadczenie na europejskich szlakach. Dzięki temu czułem się lepiej przygotowany. Uwierzyłem, że mogę to zrobić. Pod koniec kwietnia 2022 roku w końcu siedziałem w samolocie, który zabierał mnie w kierunku mojej największej dotychczasowej przygody.
Nigdy nie jesteś sam
Wyruszyłem bez partnera, zdany tylko na siebie. Wiele osób było zaskoczonych tym faktem. Dość często musiałam mierzyć się z pytaniem, czy boję się samotności jako dziewczyna. Ale w rzeczywistości na szlaku Pacific Crest Trail nigdy nie jesteś sam. Ze względu na swoją popularność, szlak pokonuje kilka tysięcy osób rocznie. Nie ma się jednak co martwić o przeludnienie. Większa koncentracja ludzi występuje głównie przy źródłach wody i miejscach nadających się do biwakowania. W ciągu dnia możesz zobaczyć tylko kilka osób takich jak Ty. To od Ciebie zależy, czy utworzysz szlakową rodzinę (grupę wędrowców, którzy wędrują razem przez długi czas), czy spędzisz większość dnia tylko ze swoimi myślami.
Ścieżka, która prowadzi sama
Dobrą wiadomością dla osób nie obdarzonych zmysłem orientacji jest to, że szlak jest bardzo łatwy do przebycia. Oznakowanie jest bardzo sporadyczne, ale zwykle jest tylko jeden widoczny szlak, a drogowskaz skieruje cię, jeśli są odosobnione rozwidlenia. Aplikacja FarOut również pomoże ci znaleźć drogę i trudno się bez niej obejść. Zawiera nie tylko mapę, ale także wiele przydatnych informacji dotyczących odległości, źródeł wody i miejsc do rozbicia namiotu. Wszystko jest na bieżąco aktualizowane dzięki komentarzom zamieszczanym przez osoby przemierzające szlak tak jak Ty.
Jest albo gorąco, albo zimno, nic pomiędzy.
Początek całego PCT znajduje się w zasięgu wzroku od granicy z Meksykiem, przy ikonicznym pomniku, przy którym nikt nie zapomina zrobić zdjęcia. Następny odcinek prowadzi przez pustynię. Nie jest to pustynia, którą prawdopodobnie sobie wyobrażasz. Na próżno szukać tu wydm. Bądź jednak przygotowany na niesamowity upał, suchość, a w niektórych miejscach kaktusy dotrzymają ci towarzystwa. Jak na ironię, w ciągu dnia będziesz ociekać potem, a w nocy nosić puchową kurtkę. Różnice temperatur są ekstremalne. Co ciekawe, nie ma nic pomiędzy. Jest albo gorąco, albo zimno. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza jeśli chodzi o wybór odpowiedniego sprzętu. W zimne noce byłem zadowolony z mojego trzysezonowego śpiwora. Z drugiej strony, w ciągu dnia musiałem chronić się przed słońcem czymś więcej niż tylko kremem do opalania. Koszulka z długim rękawem z ochroną UV, kapelusz i okulary przeciwsłoneczne były niezbędne.
Woda nad złotem
Przez pierwszy miesiąc nieustannie ma się do czynienia z wodą. Złe planowanie zasobów wodnych może okazać się śmiertelne. Absolutnie konieczne jest, aby podczas czerpania wody wiedzieć, gdzie znajduje się następne źródło wody. Należy wziąć pod uwagę, że w czasie upałów pije się znacznie więcej niż w normalnych warunkach. Zużycie wody często wzrasta do 7 litrów dziennie. Wiarygodność poszczególnych źródeł jest bardzo różna. Zaleca się zatem pozostawienie pewnego marginesu i nie przesadzanie z zaopatrzeniem. Filtr, bez którego nie można się tutaj obejść, na początku zbiera baty. Na czyste strumienie trzeba będzie trochę poczekać. W niektórych miejscach nie chciałbyś myć się w wodzie, nie mówiąc już o jej piciu. Ale nie masz wyboru. Często myślisz o kranie w domu. Zaczynasz doceniać małe rzeczy.
Jestem w domu pod gołym niebem
Przez pierwsze półtora miesiąca na PCT spałem tylko pod gołym niebem. Pogoda była dobra, bo w ogóle nie padało. Ale byłem wyjątkiem. Większość innych wędrowców preferowała namiot. Spanie pod gołym niebem ma wiele zalet. Po całym dniu wędrówki z wdzięcznością wybrałem wieczór, aby po prostu nadmuchać moją powietrzną matę do spania i położyć ją na tyveku (wodoodporna folia używana w budownictwie). Wystarczyło tylko rozpakować śpiwór i już mogłem się położyć. Co więcej, dzięki plandece namiotu nie straciłem widoku rozgwieżdżonego nieba.
Mount Whitney w butach do biegania
Gdy dotarłem na miejsce, w Kennedy Meadows rozległy się oklaski. Wszyscy, którzy dotarli tak daleko, zostali powitani w tym kultowym drewnianym sklepie. Pod oklaskami kryło się wiele. Oznaczało to, że mamy za sobą ponad 1100 mil pustyni, a także, że Sierra Nevada, z Mount Whitney, najwyższą górą w USA (z wyłączeniem Alaski), wyłania się przed nami. Po kilku dniach odpoczynku wyruszyłem z kanistrem na niedźwiedzie (niedźwiedzioodporny pojemnik, który jest obowiązkowy na tym odcinku) i jedzeniem na ponad 8 dni. Czekały na mnie góry pokryte gdzieniegdzie śniegiem, jeziora zachęcające do kąpieli, a przede wszystkim niekończące się podjazdy i zjazdy. W dzień zapoznawczy wyruszyłem na Mount Whitney przy świetle księżyca. Dzięki śniegowi poniżej średniej w tym roku, nie musiałem nosić czekana, a moje kolce do butów pozostały nieużywane.
Wschód słońca na wysokości 4 421 metrów nad poziomem morza był naprawdę imponujący. Siedziałem skulony w śpiworze, czekając wraz z innymi, aż żółty krążek wzniesie się ponad okoliczne szczyty. To był mój pierwszy czterotysięcznik i zrobiłem to w butach do biegania. Ten sprzęt to ważny temat na PCT. Posiadanie butów, które nie powodują pęcherzy lub naciągniętego achillesa, jest niezwykle ważne. Niewiele rzeczy może sprawić, że taka wycieczka będzie tak niewygodna, jak nieodpowiednie buty. Lekkie buty trailowe były oczywistym wyborem. Nie wyobrażam sobie pokonania tego szlaku w ciężkich butach trekkingowych, choć trudność niektórych odcinków na dużych wysokościach może skusić do takiej opcji.
Pierwsze spotkanie z niedźwiedziem
Dzięki wspomnianej wcześniej mniejszej ilości śniegu, góry Sierra nie dały mi się we znaki tak, jak mogłyby. Ściśle związane ze śniegiem jest brodzenie w rzece, które jest tutaj uważane za bardzo niebezpieczne. Na szczęście zostało mi to oszczędzone i bez żadnych komplikacji przedostałem się przez wiele górskich przełęczy do północnej Kalifornii, która ponownie przywitała mnie upałem, brakiem wody, a także pierwszym spotkaniem z niedźwiedziem. Obserwowałem go w niemym zdumieniu, co nie jest właściwą strategią przy spotkaniu z tym ogromnym stworzeniem. Na szczęście ono nie wykazało zainteresowania moją osobą i po chwili znudzone zeszło ze szlaku z powrotem do lasu.
Ogień Dixie
Niestety, szlak Pacific Crest Trail to nie tylko piękno natury. Jego nieodłączną częścią są również pożary lasów, które nie omijają również tego szlaku. Jednym z najbardziej rozległych był pożar Dixie, który szalał w północnej Kalifornii w poprzednim roku. Z jego powodu przez tydzień wędrowałem przez mniej lub bardziej spalony las. Uważam, że był to najbardziej wymagający psychicznie odcinek. Ponad 200 kilometrów gorącego krajobrazu z jedynie zwęglonymi pniami drzew, które dotrzymują ci towarzystwa, nie dodaje zbyt wiele ducha. Mimo wszystko było tu coś, co na chwilę oderwało mnie od mroku. Pachołek oznaczający półmetek okazał się strzałem w dziesiątkę. Z każdym krokiem byłem bliżej Kanady zamiast Meksyku.
Kiedy plany nie idą po twojej myśli
Bez względu na to, jak dobrze starasz się planować, czasami się nie udaje. I nie masz innego wyboru, jak tylko zaakceptować to, czym jest. Poranek nie zapowiadał żadnych nieoczekiwanych zwrotów akcji. Po śniadaniu wyruszyłem w drogę i nie dałem się zdenerwować mgle otaczających mnie wzgórz. Wątpliwości pojawiły się w momencie, gdy spotkałem idącego w moją stronę chłopaka. Poinformował mnie, że wraca, bo kilkadziesiąt kilometrów przed nim na szlaku wybuchł pożar. Nie było jak zweryfikować tej informacji, bo jak zwykle nie było zasięgu. Było jeszcze daleko, więc postanowiłem jechać dalej. Plan ten zweryfikowałem po spotkaniu innej grupy, która również zdecydowała się wrócić do drogi, którą opuściłem tego ranka. Stamtąd zostaliśmy podwiezieni przez trail angels (ludzi, którzy bezinteresownie pomagają wędrowcom) do małego miasteczka, gdzie zdecydowałem się spędzić noc z innym przyjacielem.
Droga na północ
Po długich rozważaniach zdecydowaliśmy się dotrzeć do południowego Oregonu. Kontynuowanie podróży w północnej Kalifornii było niemożliwe z powodu pożaru. To było przygnębiające. Szliśmy przez Kalifornię przez trzy miesiące i przekroczenie granicy Oregonu miało być kolejnym ważnym kamieniem milowym. Ale nic nie dało się zrobić. Nasz zamiar kontynuowania wędrówki przez Oregon pokrzyżowały trzy kolejne zamknięcia dróg z powodu pożarów. Najlepszą decyzją w tamtym czasie wydawało się podróżowanie autostopem i udanie się jeszcze dalej na północ, w niewielkiej odległości na południe od Waszyngtonu.
Czas na szlakową rodzinę
Te kłopoty z ogniem były powodem, dla którego spotkałam się z dwiema innymi Czeszkami i stworzyłyśmy wspaniałą szlakową rodzinę. To była miła odmiana po kilku miesiącach samotności. Zdecydowałyśmy się na wspólną wędrówkę po Waszyngtonie. Dzięki temu świetnie się bawiłyśmy. Tęskniłam za czeskim humorem i teraz mogłam cieszyć się nim w naprawdę wysokim stopniu.
Wysokie góry i turkusowe jeziora, czego chcieć więcej
Waszyngton nas urzekł. W porównaniu do gór Sierra, góry były bardziej zielone. Ponadto kilka samotnych gór pochodzenia wulkanicznego również robiło wrażenie. Ponieważ byliśmy w tych miejscach około miesiąc wcześniej, niż gdyby nie doszło do pożarów, mogliśmy zwolnić. Nie musieliśmy się spieszyć z powodu groźby wczesnego nadejścia zimy, którą normalnie trzeba było brać pod uwagę. Mogliśmy pozwolić sobie na spędzanie czasu pływając w wielu jeziorach, zbierając borówki i pokonując mniejszą część naszego dziennego przebiegu. Nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że komplikacje związane z pożarami miały swoje plusy.
Jak nie dotarłem do granicy kanadyjskiej
Niestety, musieliśmy nieco przemyśleć tę opinię. Informacja o tym, że kolejny pożar uniemożliwił dotarcie do granicy kanadyjskiej mocno nas dotknęła. Mieliśmy nadzieję na poprawę i ewentualne ponowne otwarcie, ale tak się nie stało. Oznaczało to, że musieliśmy zatrzymać się niecałe 100 kilometrów przed Kanadą. To było naprawdę rozczarowujące, ale natura dała nam jasno do zrozumienia, jak niewiele możemy przeciwko niej zrobić, gdy pokazała swoje ciemne strony, takie jak pożary lasów.
Co powiedzieć na zakończenie?
Ostatecznie, pomimo wszystkich trudności, udało mi się przejść ponad 3600 kilometrów. A reszta? Przynajmniej mam pretekst, żeby tu wrócić. Pacific Crest Trail na zawsze pozostanie w moim sercu. Przekonał mnie prostotą życia, które mogłem na nim prowadzić, wolnością, którą mogłem się cieszyć przez ponad pięć miesięcy i oczywiście pięknymi krajobrazami.